O Teatrze Witkacego
24 lutego 1985 roku odbyło się inauguracyjne przedstawienie Teatru Witkacego w sali teatralnej Domu Zdrojowego dr. Chramca. Nikt wtedy nie wróżył młodemu zespołowi dłuższego tu pobytu. Od stu lat żaden zespół teatralny nie przetrwał w Zakopanem więcej niż kilka sezonów. Teatr Formistyczny Witkacego zakończył działalność po niespełna dwóch latach (1925-1927). Kiedy Edmund Wierciński po konflikcie z Juliuszem Osterwą odchodził w 1927 roku z Reduty wraz z grupą wiernych mu aktorów, pytał Witkacego, czy może w Zakopanem założyć teatr, dostał jednoznaczną odpowiedź: Jakkolwiek z mojego punktu widzenia, i ogólnego, i osobistego, nic lepszego być nie może jak to, co Państwo zamierzają robić, muszę Wam odradzać stanowczo, jedynie dla waszego dobra, robić to w Zakopanem. […] Zależność od wynajęcia sali, brak lokalu na próby , obskurne środki techniczne. W sezonie bywa hołota, która nigdzie nie chodzi, a poza sezonem moje sztuki p, szły raz – komplet, a drugi się nie opłacało w sali na 500 osób. Jak chcecie, ale ja odradzam Zakopane. Wierciński posłuchał i pojechał do Poznania. Nikt już po nim nie próbował do wybuchu wojny tworzyć tu profesjonalnego teatru, a i po wojnie też nic się nie zmieniło.
O Zakopanem utrwaliło się przekonanie, że to fatalne miejsce dla teatru, dobre jedynie do występów gościnnych w sezonie. Czy grupie adeptów krakowskiej szkoły teatralnej uda się przełamać tę fatalną tradycję? Okoliczności przemawiały raczej za tym, że czeka ich podobny los do poprzedników. Był początek roku 1985. Trudny czas da wszystkich, a zwłaszcza dla tych, którzy próbowali przełamać panującą od stanu wojennego społeczną apatię i inercję. U decydentów budzili zrozumiałą obawę, że mogą zrobić coś nieprawomyślnego, z czego trzeba będzie się tłumaczyć wyższym czynnikom. Władze Zakopanego chyba tym się kierowały i nie ułatwiały im startu, licząc po cichu na to, że młodzi z powodu trudnych warunków szybko się zniechęcą i poszukają miejsca gdzie indziej. Nawet ci, którzy życzyli im jak najlepiej, brali także pod uwagę taki koniec, pamiętając o wielu podobnych zespołach, które w naturalny sposób rozpadały się po jakimś czasie.
A jednak stał się cud! Cud św. Witkacego, który co prawda często płatał figle i tzw. szpryngle, to jednak dla młodych zapaleńców, którzy – na przekór jego czarnej legendzie pokutującej w Zakopanem – wzięli go za patrona, okazał się dobrym duchem opiekuńczym. Premiery Autoparodii, Życia snem, Dr Faustusa, a zwłaszcza Cabaretu Voltaire, były wydarzeniami, których rozgłos i powodzenie przerosły oczekiwania zespołu. Ci, którzy oglądali wielogodzinny „seans dadaistyczno-surrealistyczny”, jakim był Cabaret Voltaire, do dziś pamiętają niezwykłą atmosferę beztroskiej, nieco zwariowanej i absurdalnej zabawy, która w tamtym ponurym okresie zarażała nas śmiechem i działała niemal jak katharsis. Publiczność nie chciała puścić aktorów ze sceny, a ci ochoczo powtarzali po kilka razy ulubione piosenki (Kupiłam sobie nocnik… , Kobieto, z którą żyję, powinnaś mieć czerwony płaszcz) i niektóre nonsensowne skecze. Przedstawienie przedłużało się nieraz do samego świtu, a widzowie opuszczając w końcu teatr nucili Żegnaj smutku … Takie były początki mitu Teatru Witkacego jako miejsca wyjątkowego, w którym widza wita się uśmiechem jak drogiego gościa, częstuje herbatą i proponuje współuczestnictwo nie tylko w spontanicznej zabawie, ale przede wszystkim w szukaniu odpowiedzi na podstawowe pytania dotyczące naszego bytowania na tym świecie.
Teatr stał się modny, wypadało w nim bywać, dla krytyki był przez kilka lat beniaminkiem. Po roku 1990 sytuacja radykalnie się zmieniła. Większość krytyków odwróciła się od niego, zniechęciły się elity, odżegnało się nowe pokolenie twórców. Pojawiły się ostre głosy krytyczne i zachęty do wyboru innej drogi. Na szczęście Andrzej Dziuk i jego zespół okazali się odporni nie tylko na tego rodzaju perswazje, ale także na różnego rodzaju mody i techniczno-inscenizacyjne nowinki. Pozostali wierni sobie. Oczywiście zmieniał się profil repertuarowy, odchodzili aktorzy, pojawiali się inni, były wzloty i upadki I tak podążając własną drogą teatr wkroczył w wiek dojrzały. Na mapie teatralnej kraju ma swoje odrębne miejsce jako teatr „osobny”, w którym – wbrew panującym tendencjom – szanuje się tekst i najważniejszy jest aktor. Terminem „osobny” Marta Fik określiła teatry autorskie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku działające na obrzeżach teatru oficjalnego. Teatr Witkacego wiele z nimi łączy. Przede wszystkim to, że piętno „osobności” nadaje mu jego twórca i dyrektor, który od początku niezmienne kieruje się określonym systemem wartości, stanowiącym fundament postawy światopoglądowej. Jej wykładnią były najważniejsze przedstawienia w tym teatrze od Wielkiego teatru świata przez Sonatę b Witkacego do Barabasza Lagerkvista, które mieszczą się w szerokiej formule współczesnego teatru misteryjnego. Trzeba mieć odwagę, aby uprawiać taki teatr w postmodernistycznym świecie, w którym relatywizacji i degradacji ulegają wszystkie wartości.
Teatr Witkacego skończył 28 lat. Nadal jest w drodze, ale dziś nikt nie wątpi, że będzie podążał nią przez wiele następnych lat. Pojawią się nowe wyzwania, jak choćby to, aby w nowych murach zachować wyjątkową atmosferę, dzięki której czuliśmy się tu zawsze wspólnotą. Zamiast życzeń powtarzam słowa ich hymnu: „Daj im, daj, Witkacy sił!”
Ojciec chrzestny Teatru Janusz Degler źródło: www.witkacy.pl
O Teatrze Witkacego
24 lutego 1985 roku odbyło się inauguracyjne przedstawienie Teatru Witkacego w sali teatralnej Domu Zdrojowego dr. Chramca. Nikt wtedy nie wróżył młodemu zespołowi dłuższego tu pobytu. Od stu lat żaden zespół teatralny nie przetrwał w Zakopanem więcej niż kilka sezonów. Teatr Formistyczny Witkacego zakończył działalność po niespełna dwóch latach (1925-1927). Kiedy Edmund Wierciński po konflikcie z Juliuszem Osterwą odchodził w 1927 roku z Reduty wraz z grupą wiernych mu aktorów, pytał Witkacego, czy może w Zakopanem założyć teatr, dostał jednoznaczną odpowiedź: Jakkolwiek z mojego punktu widzenia, i ogólnego, i osobistego, nic lepszego być nie może jak to, co Państwo zamierzają robić, muszę Wam odradzać stanowczo, jedynie dla waszego dobra, robić to w Zakopanem. […] Zależność od wynajęcia sali, brak lokalu na próby , obskurne środki techniczne. W sezonie bywa hołota, która nigdzie nie chodzi, a poza sezonem moje sztuki p, szły raz – komplet, a drugi się nie opłacało w sali na 500 osób. Jak chcecie, ale ja odradzam Zakopane. Wierciński posłuchał i pojechał do Poznania. Nikt już po nim nie próbował do wybuchu wojny tworzyć tu profesjonalnego teatru, a i po wojnie też nic się nie zmieniło.
O Zakopanem utrwaliło się przekonanie, że to fatalne miejsce dla teatru, dobre jedynie do występów gościnnych w sezonie. Czy grupie adeptów krakowskiej szkoły teatralnej uda się przełamać tę fatalną tradycję? Okoliczności przemawiały raczej za tym, że czeka ich podobny los do poprzedników. Był początek roku 1985. Trudny czas da wszystkich, a zwłaszcza dla tych, którzy próbowali przełamać panującą od stanu wojennego społeczną apatię i inercję. U decydentów budzili zrozumiałą obawę, że mogą zrobić coś nieprawomyślnego, z czego trzeba będzie się tłumaczyć wyższym czynnikom. Władze Zakopanego chyba tym się kierowały i nie ułatwiały im startu, licząc po cichu na to, że młodzi z powodu trudnych warunków szybko się zniechęcą i poszukają miejsca gdzie indziej. Nawet ci, którzy życzyli im jak najlepiej, brali także pod uwagę taki koniec, pamiętając o wielu podobnych zespołach, które w naturalny sposób rozpadały się po jakimś czasie.
A jednak stał się cud! Cud św. Witkacego, który co prawda często płatał figle i tzw. szpryngle, to jednak dla młodych zapaleńców, którzy – na przekór jego czarnej legendzie pokutującej w Zakopanem – wzięli go za patrona, okazał się dobrym duchem opiekuńczym. Premiery Autoparodii, Życia snem, Dr Faustusa, a zwłaszcza Cabaretu Voltaire, były wydarzeniami, których rozgłos i powodzenie przerosły oczekiwania zespołu. Ci, którzy oglądali wielogodzinny „seans dadaistyczno-surrealistyczny”, jakim był Cabaret Voltaire, do dziś pamiętają niezwykłą atmosferę beztroskiej, nieco zwariowanej i absurdalnej zabawy, która w tamtym ponurym okresie zarażała nas śmiechem i działała niemal jak katharsis. Publiczność nie chciała puścić aktorów ze sceny, a ci ochoczo powtarzali po kilka razy ulubione piosenki (Kupiłam sobie nocnik… , Kobieto, z którą żyję, powinnaś mieć czerwony płaszcz) i niektóre nonsensowne skecze. Przedstawienie przedłużało się nieraz do samego świtu, a widzowie opuszczając w końcu teatr nucili Żegnaj smutku … Takie były początki mitu Teatru Witkacego jako miejsca wyjątkowego, w którym widza wita się uśmiechem jak drogiego gościa, częstuje herbatą i proponuje współuczestnictwo nie tylko w spontanicznej zabawie, ale przede wszystkim w szukaniu odpowiedzi na podstawowe pytania dotyczące naszego bytowania na tym świecie.
Teatr stał się modny, wypadało w nim bywać, dla krytyki był przez kilka lat beniaminkiem. Po roku 1990 sytuacja radykalnie się zmieniła. Większość krytyków odwróciła się od niego, zniechęciły się elity, odżegnało się nowe pokolenie twórców. Pojawiły się ostre głosy krytyczne i zachęty do wyboru innej drogi. Na szczęście Andrzej Dziuk i jego zespół okazali się odporni nie tylko na tego rodzaju perswazje, ale także na różnego rodzaju mody i techniczno-inscenizacyjne nowinki. Pozostali wierni sobie. Oczywiście zmieniał się profil repertuarowy, odchodzili aktorzy, pojawiali się inni, były wzloty i upadki I tak podążając własną drogą teatr wkroczył w wiek dojrzały. Na mapie teatralnej kraju ma swoje odrębne miejsce jako teatr „osobny”, w którym – wbrew panującym tendencjom – szanuje się tekst i najważniejszy jest aktor. Terminem „osobny” Marta Fik określiła teatry autorskie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku działające na obrzeżach teatru oficjalnego. Teatr Witkacego wiele z nimi łączy. Przede wszystkim to, że piętno „osobności” nadaje mu jego twórca i dyrektor, który od początku niezmienne kieruje się określonym systemem wartości, stanowiącym fundament postawy światopoglądowej. Jej wykładnią były najważniejsze przedstawienia w tym teatrze od Wielkiego teatru świata przez Sonatę b Witkacego do Barabasza Lagerkvista, które mieszczą się w szerokiej formule współczesnego teatru misteryjnego. Trzeba mieć odwagę, aby uprawiać taki teatr w postmodernistycznym świecie, w którym relatywizacji i degradacji ulegają wszystkie wartości.
Teatr Witkacego skończył 28 lat. Nadal jest w drodze, ale dziś nikt nie wątpi, że będzie podążał nią przez wiele następnych lat. Pojawią się nowe wyzwania, jak choćby to, aby w nowych murach zachować wyjątkową atmosferę, dzięki której czuliśmy się tu zawsze wspólnotą. Zamiast życzeń powtarzam słowa ich hymnu: „Daj im, daj, Witkacy sił!”
Ojciec chrzestny Teatru
Janusz Degler
źródło: www.witkacy.pl
pozycji w koszyku
suma:
Czas sesji upłynął. Aby dokonać zakupu biletów należy je ponownie dodać do koszyka.